Historia zbyt długa i nudna. Przykro mi to pisać, ponieważ lubię tę serię, ale akcja przedstawiona w dwóch pierwszych zeszytach nie wzbudziła we mnie żadnych emocji. Po poprzedniej opowieści (Nights of Anger) przedstawionej w komiksowym KOTORze liczyłem na coś więcej. Przynajmniej na interesujące zakończenie, tymczasem rozwinięcie w postaci Daze of Hate zawodzi.
Fabuła jest straszliwie przewidywalna i prawe wcale nie zaskakuje, bardzo szybko udaję się odgadnąć zakończenie. Pierwszy numer to właściwie tylko przedstawienie znanych nam już postaci. Po co aż tyle? Podobnie negocjacje, zbyt długie przez co brakuje w nich napięcia czy jakiegoś poczucia zagrożenia. A przecież zarówno Mandalorianie jak i przedstawiciele Republiki starają się zdobyć potężną broń, mogącą przesądzić o losach wojny. Zakończenie również nie jest najlepsze, choć przynajmniej wyraźnie nabiera tempa. Pomijając już przewidywalność jest zbyt banalne. Szybkie przymierze ponad podziałami wszystko pokona. Końcowa walka wydaje mi się być trochę naciągana i do końca jej nie kupuję. Zupełnie rozwaliło mnie kilka ostatnich stron kończących trzeci zeszyt, a zatem i zamykających całą historię. Nie chodzi mi tu o łzawe pożegnanie i ofiarność Campera, ponieważ ten fragment nawet przyjemnie się czyta (biedny Elbee
). Chodzi mi tu o ekipę ratunkową starych znajomych. W tym momencie opadła mi szczęka i to bynajmniej nie z zachwytu. Tak beznadziejnego motywu się nie spodziewałem. Miller wyciągnął kilku znanych już bohaterów w ostatniej chwili i niewiadomo skąd (chyba że z zaświatów), umieścił ich w odpowiednim czasie i odpowiednim miejscu, poczym postanowił zakończyć historyjkę bez słowa wyjaśnienia. Moim zdaniem pomysł na poziomie dziecka z podstawówki.
Całość nie bardzo tym razem wyszła, nieliczne plusy nie polepszają tego stanu. Mam wrażenie, że Miller chciał coś początkowo przedstawić, ale w trakcie się chyba pogubił. 4/10 za scenariusz. Liczę, że pan J.J. lepiej się spisze w kolejnych przygodach.
Rysunkiem tym razem zajął się Bong Dazo. Wolałbym, żeby więcej już nie powierzano mu tej roli w komiksach SW. Kreska jest nieciekawa, a momentami wręcz brzydka. Wydaje mi się, że im dalej, tym gorzej. Trochę za mało jest pokazanych szczegółów. Sporo elementów jest narysowanych zbyt prosto lub w jakiś taki bajkowy sposób, u mnie to nie przechodzi. Największy zarzut jaki mam jest chyba odnośnie sposobu w jaki Bong Dazo wyraża emocje na twarzach bohaterów. Jak dla mnie ma to wręcz odstraszający efekt. Same postacie są jeszcze ok., Mandalorianie nawet fajnie wyglądają, ale te miny to są już szkaradne. Również tylko 4/10.
Podsumowując Daze of Hale mnie rozczarowały, plasują się poniżej średniej. Mama nadzieję, że Knights of Suffering wypadną dużo lepiej.