Drugi komiksowy tom przygód Kerry Holt czytałem już po zapoznaniu się z książką „Knight Errant”, dzięki czemu znacznie przyjemniej mi się go czytało. Teraz już znam lepiej i rozumiem nie tylko Kerrę, ale też galaktykę po której się porusza, wszystkich jej sithowych wrogów. Stąd już nie konfunduje mnie, tylko bawi Lord Damien krzyczący "This is unacceptable! Why did I create you people - if I can`t depend on you?". Reszta postaci też prezentuje się nieźle, choć nikt nie wyróżnia się szczególnie, chyba znów zabrakło miejsca na zaistnienie prawdziwych postaci, nawet Kerra nie miewa za wielu błyszczących momentów. Na szczęście w komiksie mamy kilka fajnych starwarsowych elementów, które po prostu fajnie się ogląda: przyprawowe narkotyki, przemytnicy i wesoła eskadra myśliwców, a nawet...hutt z jetpackiem. Z resztą za to należy doceniać JJ Millera, on bardzo często i chętnie zajmuje się na przykład flotą kosmiczną i choć czasem przesadza z projektami budowanymi z klocków lego, to miewa fajne i odkrywcze pomysły, ja statek zbudowany przez i dla huttów. Całość komiksu czyta się z przyjemnością, owszem hutt czujący przyjemność z walki to pomysł nieco kontrowersyjny, ale jeżeli gdzieś taka kontrowersja ma sens, to w właśnie w tym czasie, w dalekiej galaktyce pełnej Sitowia i innych kosmicznych dziwactw (chcę przez to powiedzieć, że jest to znacznie logiczniejsze niż Hutt-jedi walczący z Leią). Rysunki są całkiem niezłe, choć szkoda, że co chwila kogoś innego, lepiej byłoby gdyby wszystkie rysował Iban Coello.
Ogółem komiks podobał mi się, chyba nawet bardziej niż Knight Errant 1-5, bo tu historia jest bardziej konkretna, zbita, dialogi ciekawsze, a postacie z drugiego planu istnieją i nawet mają swoje historie do opowiedzenia (kapitan Devaad). Jednocześnie nie jest to nadal poziom KotORa, a przede wszystkim nie jest to poziom książkowego Knight Erranta, który z tego wszystkiego chyba najbardziej mi się podobał. Póki co Kerra Holt to dla mnie jednak bohater książkowy.