"Knight of the Old Republic War" na pierwszy rzut oka powinien być przez fanów widziany jako skok na kasę, sztuczną i niepotrzebną kontynuację znakomitej komiksowej serii. W jakimś stopniu pewnie tak jest, ale ja nie narzekam. Powiem więcej, takie nazewnictwo bardzo mi się podoba: komiks nie jest kontynuacją serii, ale nie jest to też zwykły epilog, po prostu krótki rozdział z życia Zayne`a po wydarzeniach z głównej serii. Jeżeli już o nim mowa. Zayne Carrick powraca i...z początku sprawia wrażenie, że jest tą samą fajtłapą sprzed lat, sprzed zdrady. Po raz kolejny przez przypadek i z nieszczęścia trafia w sam środek kolejnego konfliktu. Na szczęście potem okazuje się, że (i to właściwie już jest spoiler) wcale tak nie jest. Zayne, no może nie ma wszystkiego pod kontrolą, w końcu to ciągle on, ale wie co chce zrobić, a przede wszystkim ma bardzo konkretny zamiar, uratować wszystkich, których tylko będzie w stanie. I to właśnie w tym komiksie było dla mnie najciekawsze, tak dobrze znany nam główny bohater, pomimo pewnych stałych cech, zmienił się i dojrzał, stał się lepszym człowiekiem, lepszy w tym co robi i kim jest. Ostatecznie więc komiks okazał się nie być skokiem na kasę. Co ciekawe, nie jest tak również dlatego, że komiks naprawdę jest o wojnie, o tym kto w niej walczy, dlaczego i w jaki sposób wybiera stronę konfliktu. A ponadto mamy wiele tego, co w starwarsowych komisach akcji jest obowiązkowe: widowiskowe pojedynki, zabawne dialogi ("Jetpack. I always forget about jetpack."), sympatyczne krótkie pojawienie się Grypha i naprawdę nie najgorsze emocjonalne sceny z Sornell i kapitanem Morvisem. Ogółem, komiks podobał mi się.