Na wstępie sorry za elaborat. Dla mniej wytrwałych w skrócie jak w temacie.
Zbyt młody nie jestem więc wychowałem się na OT. I bez wątpienia OT ma to niepowtarzalne "coś", co mnie do dzisiaj trzyma i nie puszcza. Pamiętam jak byłem zafascynowany Vaderem, światem Gwiezdnych Wojen, pamiętam gdy na widok szturmowców w myślach przechodziło głośne: łał!!! (nie WOW bo angielskiego jeszcze nie znałem ) Podczas scen w kantynie albo w Pałacu Jabby przenikał mnie lekki strach, mroczne i nieprzyjemne miejsce z bandą przerażających postaci, a podczas sceny gdy Vader był bez maski w Powrocie Jedi wręcz odwracałem głowę (była to mega ostra scena dla mnie, a`la Fredy Kruger).
Mimo tego wszystkiego jestem w stanie w pełni docenić NT. Bez niej nie było by "tego czegoś" co możemy nazwać historią Gwiezdnych Wojen. Tego czegoś co sprawia, że mogę zrobić sobie dosłownie maraton z Gwiezdnymi Wojnami i dostać odpowiedź na większość rodzących się w trakcie oglądania pytań. I kompletnie nie mogę się zgodzić z zażartości osób, które wręcz "gnoją" Nową Trylogię, stwierdzeniami, że to nie to, że nie oddaje klimatu, że jest kiczowata, itp.
Wręcz przeciwnie. Mamy świetne dopełnienie, czy raczej wstęp do tego co się będzie działo później, z epizodu na epizod, jednocześnie opowiadając nowe historie.
Głównym zarzutem, z którym się zgodzę jest bez wątpienia
- słaba gra aktorska - i to nawet większości postaci, Anakin i Padme (nigdy nie myślałem, że w filmie Natalie może grać tak...nijak) to wręcz przesyt cukierkowatości i słabości postaci, a z głównych bohaterów tak naprawdę tylko Ewan McGregor i Ian McDiarmid stanęli na wysokości zadania.
W pozostałych kwestiach negacja NT jest baaaaaaaaaaardzo subiektywna (a co za tym idzie nie zawsze sprawiedliwa) dla każdego. I tak oto:
- fabuła - fabuła taka miała być, miało być nakreślenie co, jak i dlaczego zdarzyło się w OT, przy jednoczesnym opowiedzeniu tego w formie historii (trzech osobnych, ale będących spójnymi), wiemy skąd się wzięły wojny klonów, Separatyści, wiemy skąd się wzięło Imperium, Rebelia, Vader, Sidious, Luke i Leia, wiemy dlaczego jedni za drugimi "nie przepadali" i o co walczyli.
W OT mamy niekiedy fabułę taką (która zaznaczam mi odpowiada, ale w wielu elementach także razi), że Luke, chłopak z "galaktycznej wsi", wpada przypadkiem na dwa roboty, nie szukające go (uważam to za świetny pomysł i fajne powiązanie zdarzeń), po czym traci rodziców, przy których stracie nie czujemy, żeby to strasznie przeżył (właśnie stracił wszystko, a tu chwilę podumał i już pełen spokój) ot smutna minka i siuuu lecę w Galaktykę ratując ją, rozwalam Gwiazdę Śmierci, itp. Jest to element, który pod względem fabularnym razi, jednocześnie jednak musimy brać pod uwagę, że gdy nakręcono Nową Nadzieję, to nie była to Nowa Nadzieja, czyli jeden z sześciu filmów w serii, tylko Gwiezdne Wojny. Film, w którym w ciągu około dwóch godzin trzeba było opowiedzieć historię na pograniczu fantastyki i sensacji, o nadziei i zwycięstwie dobra, miłości, itp.
- klimat - OT jest bardziej mroczna, NT jest łagodniejsza. Trochę fakt, ale w NT też znajdujemy elementy klimatyczne, bo klimat nie musi się od razu wiązać z grozą i mrocznością. Mamy klimat świata wielogolaktycznego, świata gdzie są ciekawi w swojej dziwaczności Geonozjanie, mamy sceny legendy: walki Maula na Naboo, która powoduje, że człowiek zastyga pasjonując się pojedynkiem Zabrak kontra Jedi; walki Obiego z Jango Fettem na Kamino, bardzo klimatyczne sceny z Kashyyyk, a skończywszy na Mustafar (pomijając wątek z Padme, który był delikatnie mówiąc słaby).Wszystko to osadzone zostało w świecie gdzie faktycznie toczą się Gwiezdne Wojny (!) i te wojny czuć. Jeżeli nie czujecie w tych sytuacjach klimatu, to śmiem twierdzić, że jesteście uprzedzeni do "dotykania uniwersum nowymi filmami" (i nie jest to obraza tylko opis uczuć, które i mi nie rzadko towarzyszą w innych kwestiach). To jest to czego chociażby zabrakło w Nowej Nadziei i Powrocie Jedi, gdzie nie czuje się tego klimatu że gdzieś tam jest wojna tak bardzo (w Wojnach Klonów, Zemście Sithów i Imperium Kontratakuje czuć, że Galaktyka jest ogarnięta totalną "rozpierduchą"). W Starej Trylogii mamy w dużym stopniu historię bardziej w stylu Indiana Jones`a (wiem, że dostanę "po gębie" za to stwierdzenie, ale proszę nie "jechać" po mnie za bardzo ), gdzie grupka bohaterów przeżywa przygody i to oni są najważniejsi, a nie galaktyka dookoła.
Przede wszystkim tym co psuje klimat w NT, ale często też w OT, to pośpiech. Fakt, że trzeba w około dwugodzinnym filmie zawrzeć kawał historii powoduje, że pewne wątki wyglądają jakby się do nich nie przyłożono, a tak nie jest.
Uważam też, że Zemsta Sithów ma wręcz niewiarygodny klimat przełomu z dozą mroku. Czujemy, że coś jest nie tak i zaraz eksploduje. Myślę, że nie jedna/jeden z nas podczas sceny aresztowania Palpiego w głowie głośno woła "Anakin nie rób tego!" z nadzieją, że może tym razem może się uda uratować Republikę i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie
- dramaturgia - taki aspekt powiązany z klimatem, ale można na upartego potraktować go osobno. Jeżeli ktoś nie czuje dramaturgii w sytuacji pojedynków na Naboo (Maul vs QGJ i Obi), Kamino (Obi vs Jango), Mustafar, sceny na Arenie Geonosis, Rozkazu 66 (szczególnie tego co działo się na Kashyyyk z Gree, Yodą i pożegnaniem z Wookie), jeżeli ktoś nie czuje dramaturgii w sytuacji gdy właśnie się rozpada Republika i cały dotychczas znany świat istniejący w Galaktyce przez lata, a Wybraniec Mocy przemienia się w Lorda Vadera, to sorry, ale nie kumam. Po prostu ktoś musi być uprzedzony do "dotykania" Starej Trylogii tą Nową. Na zasadzie „jak ten wstrętny G.Lucas mógł kręcić dalej swoją historię ?!, bez pytania mnie fana o zgodę”... (ano tak, że jest to jego historia, a poza tym nie każdy ma tak negatywne odczucia jak Ty-przysłowiowy przeciwnik lub zdecydowany krytyku NT)
- dialogi – dialogi na linii Leia-Han były świetne to fakt. Dialogi na linii Padme-Anakin były odrażające to fakt. Dialogi w NT są spokojne, treściwe i bez ukrytego dna. Dialogi w OT są pełne emocji, z ukrytą głębią. Ale trzeba zrozumieć, że na poziom dialogów wpływa też to co reżyser chce przedstawić w filmie, a NT (chęć wyjaśnienia co, gdzie i dlaczego jak chociażby dialogi Anakin-Palpatin) i OT różnią się zdecydowanie spojrzeniem na Gwiezdne Wojny, bo i czasy w filmie są inne i inne potrzeby. Ponadto ma to też związek z rozwojem kina. Zwróćcie uwagę, że dialogi w starszych filmach to jest być albo nie być dla filmu. Jest to cecha niemal najbardziej charakterystyczna dla filmów kręconych dawniej. Dzisiejszy widz chce bardziej zrelaksować się przy filmie, a nie szukać ukrytego sensu i w tym kontekście też po części zrobiono NT. I nie traktujmy tego jako słabość NT tylko jako cechę ogólnie kinematografii.
- NT zrobiono dla nabicia kasy – i tak i nie. OT też była robiona dla nabicia kasy. To że wyszło z tego dzieło ponadczasowe to efekt. Celem robienia każdego filmu nie dokumentalnego jest zawsze ten sam- zarobienie pieniędzy. Weźmy też pod uwagę, że kiedyś filmów (a już szczególnie tego typu) kręcono o niebo mniej niż dzisiaj. Gwiezdne Wojny miały malutką konkurencję. Gwiezdne Wojny dzisiaj mają potężną konkurencję i żeby można było kręcić film, musi (podkreślam musi) zarobić na siebie.
- nielogiczność – pewne sceny i zdarzenia są rzeczywiście nielogiczne w perspektywie szczególnie okresu wojen klonów i czasu po, ale jest tego tak naprawdę śladowe ilości, że nie warto tutaj „rzucać talerzem o ziemię”. Po prostu na logikę ciężko zrobić początek (NT) czegoś co zostało zakończone (OT) około 20 lat wcześniej i tyle.
- scena z przemianą w Vadera – ta scena i tak trwa długo więc nie zgodzę się, że zrobiono to po łebkach, tym bardziej mając na względzie zrobienie tego naprzemiennie z narodzinami Luka i Lei (scena narodzin dosyć słaba ale jednak czuć doniosłość sytuacji) daje fajny efekt.
- Gunganie – fakt postacie z lekka żałosne. Jeżeli jednak ktoś gnoi Gungan i jednocześnie nie przeszkadzają mu Ewoki to sorry… Ten sam kaliber baśniowości, nawet nie wiem czy Ewoki nie są bardziej dziecinne, bo jak inaczej ująć walkę dobrze uzbrojonych i wyszkolonych Szturmowców z … no właśnie, z puchatymi misiami, gdzie Kubuś Puchatek przy nich wygląda jak Hardkorowy Koksu. Osobiście nie czepiam się Gungan ani Ewoków z jednego względu- bez nich nie było by baśniowych, ciekawych i charakterystycznych scen/postaci/krain. Poza tym to jest też wabik na młodszych, a tych nam starszym fanom SW potrzeba, bo gdy oni znajdują punkt zaczepienia w Gwiezdnych Wojnach i przez to się wciągają to wiemy, że świat Gwiezdnych Wojen żyje. Dlatego też fankluby GW często udzielają się wśród dzieci aby sprawić im radość, a jednocześnie zaszczepić chęć poznawania różnorodnego świata Gwiezdnych Wojen.
- NT nie ma tego czegoś – ależ ma i to jest subiektywne postrzeganie każdego z nas. Bardzo często starsze osoby postrzegają OT przez pryzmat sentymentu (brak obiektywizmu-rzecz ludzka) i nijak się tego wyzbyć nie mogą. NT jest kapitalna, a w połączeniu z rewelacyjną OT powstaje całość po prostu genialna. Liczy się sposób patrzenia (jak ktoś nie chce to sam się przekona do negacji.
- psucie EU – sorka, ale EU nie istnieje bez filmów, bo to one wyznaczają co znajdzie się w EU, a nie na odwrót. To film jest świętością (również NT), bo to on jest wyrazem myśli autora, a nie ludzi, którzy się pod niego podczepiają tworząc własne historie nawiązujące do jego.
Sumując. Kino się zmienia razem z potrzebami widza. Kino lat 50-tych, 60-tych, 70-tych i początku 80-tych to kino głębokie, kino przygód, kino wyrafinowanych dialogów. Kino lat późniejszych/obecnych to kino akcji, odstresowania i oderwania od rzeczywistości na luzie, pełne treści, która nie jest schowana w dialogach, zachowaniach, tylko widzimy ją od razu, „na wierzchu”. I nie jest to minus, ale cecha charakterystyczna, bo filmów typu Gwiezdne Wojny mamy dzisiaj „na pęczki” (gdy powstawały pierwsze epizody to był przełom, szczególnie w kategorii wizualnej). Grunt żebyśmy potrafili wyciągać to co fajne i z jednej i drugiej, bo obie mają w sobie coś wartego obejrzenia.
Ważnym aspektem jest też to, czego ktoś oczekuje od filmu. Jeżeli ktoś oczekuje ekranowej powieści, z pewną dozą dramaturgii, romantyzmu, i humoru to zakochuje się na zabój w Starej Trylogii. Jeżeli ktoś kładzie nacisk na bardziej baśniowe przedstawienie sprawy (Naboo, Geonosis), większe nawiązanie do wojny globalnej (musimy zwalczać przeciwnika, a nie skupiamy się na jednej Gwieździe Śmierci, którą trzeba zniszczyć), która ogarnia Galaktykę i ciekawi go jak funkcjonowała Republika Galaktyczna u jej schyłku to bez wątpienia pokocha Nową Trylogię. I chciałbym zaznaczyć, że każdy ma prawo nie lubić, którejś trylogii, albo mniej ją lubić, ale chodzi o to żebyśmy szanowali swoje odczucia z tym związane i nie „gnoili” czegoś co inni wręcz uwielbiają, nawet jeżeli nam nie przypasowało. Jesteśmy fanami Gwiezdnych Wojen do kroćset furmanek, my jako całość. Różnijmy się z kulturą. Pozdrawiam.
I niech będzie z Wami to co trzeba.