Dziś premiera nowego Bonda, więc postanowiłem stworzyć osobny temat, wzorem tematów o Quantum i Casino, gdzie można się podzielić opiniami o Skyfallu.
Jak na fana Bondów przystało, byłem dziś w kinie, oczywiście nie na premierze w nocy, ale o normalnej porze. Na początku roku byłem bardzo sceptycznie do filmu nastawiony, szczególnie po pierwszych nowinkach, między innymi o młodym Q itp. Po pierwszym trailerze byłem jeszcze bardziej rozczarowany, gdyż nie było w nim ani trochę Bonda. Jednak nie ocenia się książki po okładce, a filmu po obejrzeniu jednego zwiastuna. Już w pierwszej scenie przywitały nas znajome dźwięki
James Bond theme, które zwiastują przemianę agenta 007 i powrót do tradycji.
Ostatnia scena Quantum of Solace zostawiła furtkę dla nowej części Bonda, gdyż w tej scenie, w całym filmie mszczący się i zabijający wszystkich 007 zostawia kochanka Vesper przy życiu, godzi się z losem i odchodzi. Zastanawiałem się czy twórcy porzucą wizerunek 007 z Casino i Quantum, który kompletnie nie przypomina swoich poprzedników i jest tylko umięśnionym komandosem brytyjskim. Na szczęście już wiem, że porzucili. W tej części (na szczęście) Bond nie wspomina już wydarzeń z dwóch poprzednich części i jest innym człowiekiem. Przede wszystkim nie jest już taki brutalny, znów paradujący głównie w smokingu i w garniaku, znów przypomina nam jak się nazywa i co chwila wszystkim dowcipnie ripostuje. Dalej jest bardzo ludzki - w tej części jest chyba najbardziej rozbudowana psychika, a także przeszłość bohatera. Widać nawiązania do Nolana w sposobie przedstawienia bohaterów.
Również bardzo nolanowski, przypominający Jokera jest Silva, z pewnością jeden z najlepszych czarnych charakterów w serii. Wcześniej wszyscy mówili, że najlepszy jest Le Chiffre - nie wiem, mnie za bardzo nie przekonał, ot taki sobie pracownik organizacji Quantum. Natomiast Silva przypomina trochę 006 z GoldenEye, łączy ich fakt bycia agentami MI6, którzy chcą się zemścić. Postać ta pokazuje nam przede wszystkim, że wywiad brytyjski też potrafi być bezwzględny i nie zawsze ma czyste ręce. Wzbudza u widza wiele refleksji. Sprowadza do poziomu złoczyńcy M, którą do tej pory Bond traktował jak matkę. Swoją drogą M ma w tym filmie wiele do powiedzenia - najwięcej w całej serii. Mnie się to podobało.
Trochę małą rolę w tym odcinku mają dziewczyny Bonda, ale tradycyjnie agent ma czas, żeby się nimi...zająć. Myślałem, że postać Severine będzie bardziej rozbudowana i pozytywnie jestem zaskoczony, że było jej mało (nie za bardzo mi się podobała). Bardziej przekonująco wypadła Eve.
Reszta postaci spełnia moje wymagania - Mallory bardzo mi do gustu przypadł, Bond zawsze musiał mu odpowiedzieć jakąś ripostą

Z Q jest trochę gorzej, ale genialnego Llewelyna nie mógł pobić. Spodobało mi się to, że Bond ma podobny stosunek do wieku Q co ja.

Ciągle go karci i ironicznie kwituje. Zwróciła jeszcze moją uwagę upierdliwa pani minister atakująca M. Może jednak nie pani minister tylko ministra? Pewna polska ministra mi się właśnie przypomniała.
Wydaje mi się, że film jest troszkę za długi. Można by było przyciąć tu i tam i nie dłużyło by się tak kilka scen. Ogólnie pomysł na fabułę bardzo dobry. Podobały mi się nawiązania do poprzednich części np: "For her eyes only" lub Aston Martin i jego wyposażenie. Jak przy Astonie jesteśmy to nie można nie wspomnieć o powrocie do humoru znanego z czasów Moore`a lub Brosnana. Przy scenie prezentacji legendarnego pojazdu i podróży nim cała sala się śmiała. To samo było gdy Bond "spóźnił się" na pociąg.
Pod względem technicznym film jest wyśmienity. Walka cieni na tle neonów w Szanghaju, ładnie wystrojone kasyno w Makau, pościg na tle Hagia Sophii i piękne krajobrazy w Szkocji to tylko część wartych do zobaczenia scen. Nowy kompozytor serii spisał się wyśmienicie - w całym filmie towarzyszą nam nawiązania do
James Bond theme, czyli nowość w filmach z Craigiem. Piosenka Adele też mi się podobała - wprawdzie piosenkom "Goldfinger", "Thunderball" i "Goldeneye" nie dorównuje, ale jest na pewno o niebo lepiej od "Another way to die" z poprzedniej części. Do piosenki dochodzi najlepsza czołówka w historii serii, stworzona przez wracającego do łask po nieobecności w Quantum Daniela Kleinmana. Majstersztykiem jest ostatnia scena - otwarłem szeroko usta, gdy Eve powiedziała jak się nazywa, a wystrój gabinetu M jest taki sam jak za złotej ery Connerego i Moore`a. Szkoda tylko, że gunbarrel był na końcu, a nie na początku, ale to już jest szczegół (dobrze, że w ogóle był

).
Podsumowując; nowy wizerunek Bonda przypadł mi do gustu, z zaciekawieniem będę czekał na nową część. Daje 9,5/10