...jest mocno wyolbrzymiony, i to głównie przez fanów. Paradoksalnie, pewne przesłanki do scalenia EU i filmów rzucili sami Zahn i Anderson, a to, co napisali, często zupełnie przypadkowo, przy odrobinie dobrej woli tworzą całkiem przyzwoity obraz tego, jak to było z tymi klonami. Z drugiej strony mamy z kolei Lucasa, który akurat trylogię Thrawna czytał, i też raczej realizował swoją wizję, a nie robił na złość Zahnowi. A zatem po kolei: jest RotS i klony wybijają Jedi, stając się zalążkiem sił zbrojnych Imperium (zaznaczam, że zalążkiem, bo już podczas Wojen Klonów, według większości autorów EU, Armia Republiki przyjmowała ochotników, a także struktury lokalnych milicji). Następnie Luceno w słowniku obrazkowym EIII pisze wyraźnie, że z czasem klonów będzie coraz mniej, na rzecz normalnych ludzi z Akademii (chociaż klony będą ciągle). Z kolei Anderson w którymś opowiadaniu pisze, że technika klonowania została zakazana po Wojnach Klonów. Burak? Na pierwszy rzut oka tak. Ale poczekajmy, jest jeszcze Zahn i jego klony. Otóż rzeczywiście, wlazł on nie na swoje podwórko, ale zostawił otwartą furtkę, tzn. chorobę zwaną "klonim szaleństwem". Już coś się z tego wyłania, prawda? Hipoteza jest taka: część klonów jakiś czas po powstaniu Imperium dotknęło właśnie klonie szaleństwo, może były to pojedyńcze wypadki, może masowe, może takie klony, wyhodowane przecież do prowadzenia wojny, wybiegały z garnizonów na ulice i strzelały do przechodniów... a Senat, który jeszcze wtedy istniał, wymusił na Palpim dekret o zakazie klonowania, i przez jakieś, dajmy na to, dwadzieścia pięć lat nie wolno było niczego klonować w galaktyce. A Palpiemu to wisiało, bo i tak w tym czasie większość armii Imperium składała się z normalnych ludzi (to akurat wynika z arytmetyki: mamy Armię Republiki: 1200000 klonów, która po wojnie stopniała dajmy na to, do połowy. Na każdej planecie nowego Imperium musiał być garnizon [skoro na zadupiu pokroju Tatooine i Bakury były, o mogły być wszędzie], to daje nam 1000 sektorów z górką [Imperium się poszerzyło przez ten czas], każdy po, lekko licząc, 40 planet [raz było ich 50, raz 30, różnie], to dostajemy ponad 40000 światów, przy liczbie na początku Imperium 600000 klonów; a zatem 25 klonów na planetę. A policzyć trzeba jeszcze kontyngenty na tych 2500 Niszczycieli i innego latającego ustrojstwa). Doklonować? A jak znów zwariują? Może i Palpiego by to już nie obchodziło, ale gdyby, dajmy na to, kilku trafił szlag na jakimś niszczycielu, porwaliby go i rozbili o Coruscant? Albo o Byss? Faktem jest, że jeszcze podczas Bitwy o Yavin gdzieś się jakieś klony pałętały, jednak były to już niedobitki. No ale Palpi miał na lepsze czasy przygotowaną aparaturę klonującą, gdyby komuś udało się odkryć sposób na klonowanie bez świrowania. I tym sposobem, dzięki odrobinie dobrej woli, mamy załatwioną sprawę klonów
Ale odbiegłem od tematu. Już wracam.
Jeśli chodzi o dogmaty, to w chwili obecnej saga filmowa + nowelizacje + wstępy do filmów (Maska Kłamstw i inne takie) mają prymat nad innymi źródłami. Zaraz po tym z reguły były słuchowiska radiowe, ale po prequelach spadły one do roli zwykłego EU (chodziło głównie o felerne zdanie Obi-Wana, że Owen Lars jest jego bratem). Dalej mamy EU, czyli książki, komiksy, gdy, seriale, Ewoki, etc. (jest problem z komiksem "Jedi vs. Sith" i opowiadaniem "Bane of the Sith", mianowicie które z nich przedstawia prawdziwą wersję Bitwy o Ruusan. O ile mi wiadomo, spór trwa) Potem jest osobne miejsce dla MRJ, bo to bardziew i trzeba czytać z przymróżeniem oka (zresztą "Przewodnik po chronologii" jakoś to postuje; Anderson naprawił własne winy). Tu w zasadzie kończy się kanon ścisły. Teraz czas na kanon luźny. Po pierwsze, są nim komiksy SW Tales 1-20, które mogą obowiązywać, i czasem nawet obowiązują, chyba, że ktoś nie powie inaczej, np. opowiadanie "Ghost" było kanoniczne, dopóki Lucas nie zdecydował, że zabije Vosa w RotS, czego w końcu nie pokazał, ale było w komiksie i ma być ponoć w Republicach. Potem jest NEJ, która dla wielu fanów jest kanonem, ale dla wielu innych na 25 roku PBY historia SW się kończy (ewentualnie jest miejsce na popisy samych fanów
). A na koniec historie obdarzone znaczkiem Infinities, głównie komiksowe. Tyle kanoniczności.
Z herezji, to absolutnie heretyckie jest seria Skylark, o której dawno byśmy zapomnieli, gdyby nie Wizardzi i wydawcy Insidera, którzy co jakiś czas wracają do niektórych postaci z tej pomyłki LucasLicensing (coraz częściej dochodzę do wniosku, że WotC powinno stracić koncesję na RPG, bo kiedyś to się rozleci; ostatni babol, jakoby Desann był uczniem Hethrira, zwalił mnie dosłownie z nóg). Nieco mniej heretyckie jest NEJ (chociaż jakby wyrzucili je w cholerę, to bym już przebolał tych nieszczęsnych, skylarkowych Proroków Ciemnej Strony...). Poza tym jednak wszystko, włącznie z MRJ, wypocinami Zahna, Andersona, pożal się Boże Hambly i innych, nawet Classic SW: Early Adventures, jest kanonem. I cała zabawa takich ludzi jak ja, Mihoo czy Immo polega na tym, żeby ten chaos ogarnąć i zmontować w coś zjadliwego
Na tym, jak zauważył Xian, polega urok SW
A`propos szykanowanego ostatnimi czasy na potęgę Zahna i jego animozji z Andersonem. Obaj panowie pożarli się ostro, ale odnoszę wrażenie, iż po duologii RT ten konflikt jakoś się rozwiał. Zahn tam jedzie po niektórych pomysłach Andersona, zwłaszcza nieszczęsnych MRJ, ale sam nawiązuje do ciekawszych, chociażby Exara Kuna i Byss. Anderson z kolei doskonale zdaje sobie sprawę, że z MRJ wyszła kaszana, i jakoś to poskładał w "Przewodniku po chronologii", jednocześnie oddając Zahnowi, co jego. Otóż odnoszę wrażenie, że od tej pory konflikt w zasadzie nie istnieje; Zahn też spokorniał po tym, jak Lucas zrobił prequele po swojemu, i w "Survivor`s quest" jest multum wręcz nawiązań do epizdów I i II, natomiast, co ciekawe, najeżdża on (bo nie byłby sobą, gdyby komuś w coś z butami nie wszedł) na NEJ. I chwała mu za to