Wywiad z Andrzejem Syrzyckim
Freedon Nadd: - Witam, Panie Andrzeju. Na początek chciałbym spytać od kiedy zajmuje się Pan zawodowym tłumaczeniem książek?
Andrzej Syrzycki: Zawodowym to może zbyt szumnie powiedziane. Pierwsze kroki
stawiałem na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Nawiązałem wówczas kontakt z jednym z krajowych wydawnictw młodzieżowych,
dla którego miałem przetłumaczyć sześć powieści najlepszego
amerykańskiego pisarza westernów, który nazywał się (bo już nie żyje)
Louis L'Amour. Wywiązałem się z pierwszej umowy, ale moje tłumaczenia nie
zdążyły się ukazać drukiem, bo wydawnictwo zbankrutowało, w związku z tym
nie bardzo wiem, czy w tamtym okresie byłem już tłumaczem, czy może tylko
padawanem.
- Jest Pan autorem polskich tłumaczeń ponad czterdziestu pozycji z
Gwiezdnych Wojen - czyli prawie tylu, ile przełożyli wszyscy inni
tłumacze razem wzięci. Więc chciałbym spytać, jak rozpoczął Pan
współpracę z Amberem i dlaczego zajął się Pan akurat Gwiezdnymi Wojnami?
Czy jest Pan fanem, czy tłumaczenia dostaje "z przydziału"?
Według moich obliczeń pracuję w tej chwili nad pięćdziesiątą
pozycją z cyklu Gwiezdne Wojny, a czterdziesta dziewiąta czeka na wydanie
(zakładając, że pozycje tłumaczone do spółki z inną osobą liczę jako pół
tłumaczenia). Współpracę z Amberem zacząłem bardzo prozaicznie, bo po
prostu zgłosiłem się w odpowiedzi na ogłoszenie w prasie. Od samego
początku Wydawnictwo ustaliło, że powinienem się zajmować przekładami
fantastyki naukowej. Pierwszą umowę podpisałem w styczniu 1994 roku, ale
pierwszą książkę z cyklu Gwiezdne Wojny dostałem do tłumaczenia dopiero w
marcu 1995 roku. Jej tytuł: "Ślub księżniczki Leii". Była to moja czwarta
książka tłumaczona dla Wydawnictwa Amber.
Pojawienie się nowych książek z cyklu GW było dla mnie
zupełnym zaskoczeniem. Dopiero wówczas się dowiedziałem o istnieniu
"Trylogii Thrawna" i o tym, że saga GW będzie kontynuowana i że
wydarzenia z jednej powieści będą miały konsekwencje dla tego, co się
będzie działo w następnych. Prawdę mówiąc, dostałem do przeczytania dwa
pierwsze przetłumaczone na polski tomy tej trylogii ze wskazówką, że
powinienem się stosować do nazewnictwa używanego przez ich tłumaczy. W
początkowym okresie pracy dla Wydawnictwa Amber bardzo mi pomogła pani
redaktor Anna Calikowska i to chyba jej najbardziej zawdzięczam swój
rozwój jako tłumacza, a fani Gwiezdnych Wojen termin "umgulliańskie
purchlaki". Pani Aniu, jeżeli czyta Pani ten wywiad, serdecznie dziękuję
za cierpliwość i wszystkie wskazówki.
Po "Ślubie" dostałem do tłumaczenia coś innego, ale potem
przyszła kolej na "Trylogię Akademia Jedi". Zanim ukazał się pierwszy
tom, zostały wydane "Ostatni rozkaz", "Pakt na Bakurze", "Kryształowa
gwiazda" i "Spotkanie na Mimban". Mniej więcej w tym okresie
zasugerowałem Wydawnictwu, że warto byłoby wznowić klasyczną trylogię,
wydaną wcześniej przez Interart. Potem zajmowałem się dostosowywaniem
słownictwa przetłumaczonych wcześniej innych książek z cyklu GW, to
znaczy klasycznej pierwszej sfilmowanej trylogii i "Przygód Hana Solo".
Pamiętam, że w klasycznej trylogii poprawiałem zwroty w rodzaju
"Sprzymierzenie", "Ce Trzypeo" i "Erdwa Dedwa". A potem... Widocznie
zostałem uznany za specjalistę.
Nie uważam się za fana GW. Kiedys starałem się nim zostać, ale
ilekroć witałem znajomych czy przyjaciół salutem zapalonej klingi
świetlnego miecza, uciekali z przerażeniem albo rzucali mi dziwne
spojrzenia, więc dałem spokój. A poza tym do uzyskania tego zaszczytnego
tytułu potrzeba czegoś więcej niż tylko tłumaczenia książek (jak zresztą
prawdziwi fani dobrze wiedzą), a ja po prostu nie mam na nic więcej czasu.
Niemniej sądzę, że mógłbym nazwać siebie sympatykiem GW. Tłumaczenia
kolejnych pozycji dostaję najczęściej z przydziału, chociaż przypominam
sobie, że kilka razy miałem możliwość wyboru (na przykład między powieścią
a zbiorem opowiadań). Naturalnie każda nowa książka oznacza dla mnie nowe
wyzwanie i nową przygodę.
- Czy woli Pan tłumaczyć książki, komiksy czy może albumy?
Komiksy tłumaczy się szybko, ale nie jest to zbyt ambitna
literatura. Mimo to cieszę się z okazji ich tłumaczenia, bo stanowią miłe
urozmaicenie. O wiele większym wyzwaniem są książki, a jeszcze większym
przewodniki. Jeżeli chodzi o albumy, są bardzo ciekawe ze względu na
ilustracje, które pomagają w tłumaczeniach późniejszych pozycji. Natomiast
nie przepadam za tłumaczeniem zbiorów opowiadań.
- Z którego ze swoich tłumaczeń jest Pan najbardziej dumny?
To jakby kazać rodzicom wybierać, z którego dziecka są
bardziej dumni, z syna czy córki. Najprościej byłoby odpowiedzieć, że ze
wszystkich. Dotąd nie zastanawiałem się, czy w ogóle jestem dumny z
jakiegokolwiek tłumaczenia, a co dopiero nad stopniowaniem: z tego trochę,
a z tego bardziej. Staram się wykonywać jak najlepiej każde, bo inaczej
nie pracowałbym dla Amberu. No, może trochę cieplejsze miejsce w moim
sercu zajmuje "Ślub księżniczki Leii", bo dla mnie to od niego wszystko
się zaczęło.
- Jak ocenia Pan pracę innych tłumaczy (zarówno tych, pracujących
dla Amberu, jak i tych z Egmontu, oraz tłumaczy dialogów w filmach)?
Nie czuję się uprawniony do oceniania poziomu pracy innych
tłumaczy, przynajmniej na forum publicznym. Gdybym to zrobił, czułbym się
jak padawan, który wyraża opinię o postępach innego padawana. Sługami
Mocy tylko jesteśmy i nie do nas należy ocena, jak dobrze kto jej służy.
W każdym razie staramy się dawać z siebie wszystko, żeby Czytelnicy byli
zadowoleni z naszej pracy. Prawdą jest jednak, że to i owo
przełożyłbym inaczej. Powyższe stwierdzenie dotyczy także wcześniej
tłumaczonych przeze mnie pozycji. Tłumaczeń Egmontu właściwie nie znam,
ale z tego, co mi wiadomo... są inne niż te z Amberu.
- Którą z książek ze świata Star Wars lubi Pan najbardziej? Czy jest to
któraś z książek przez Pana tłumaczonych, czy któraś z pozostałych?
To jedna z "moich" książek. Jej tytuł: "Gwiazda po gwieździe".
Nie tylko była to najdłuższa ze wszystkich tłumaczonych przeze mnie
pozycji z cyklu GW, ale także książka, od której - czytając pierwszy raz
- po prostu nie mogłem się oderwać. Lubię także "Zjawę z Tatooine" za
mistrzowskie wpisanie akcji w "realia" istniejące od czasów wcześniej
wydanych powieści, "Trylogię Thrawna" za żelazną konsekwencję i logikę
oraz "Trylogię Landa Calrissiana" za wyjątkową fantazję Autora i humor.
- To samo pytanie, tylko dotyczące filmów. Który z nich podoba się
Panu najbardziej?
Wszystkie są świetne, ale najbardziej podobała mi sie chyba "Nowa
nadzieja" Była wówczas czymś zupełnie nowym, a ta muzyka...
- Czego oczekuje Pan po Epizodzie III: Zemście Sithów?
Uzupełnienia luk między Epizodem II a IV. Końca Wojen Klonów,
Separatystów i hrabiego Dooku. Przejścia Anakina na ciemną stronę i
stania się Vaderem. Wyjaśnienia powodów, dla których Vader wygląda jak w
klasycznej trylogii. Rozwiązania Senatu, proklamowania Imperium i
ogłoszenia się Palpatine'a Imperatorem. Narodzin Leii i Luke'a
i starań ich ukrycia przed zakusami Vadera i Palpatine'a. Wielkiej
Czystki. Postępów prac nad budową Gwiazdy Śmierci. Efektów technicznych
przewyższających wszystkie, jakie widziałem w poprzednich filmach. No i
muzyki co najmniej na tym samym poziomie co w pozostałych Epizodach.
- Którego z autorów Gwiezdno-Wojennych czyta i tłumaczy się Panu
najlepiej, a którego najgorzej?
Na pierwszym miejscu wymieniłbym Troya Denninga za żywą akcję i
umiejętność utrzymywania czytelnika w napięciu. Wysoko cenię również
Kevina Andersona, którego powieści tłumaczyło mi się bardzo "miękko".
Cenię sobie także Timothy'ego Zahna za niezrównaną umiejętność
osadzania akcji w plenerach. Niespecjalnie podobał mi się natomiast
tłumaczony przeze mnie drugi tom "MedStara" (autorzy - Michael Reaves i
Steve Perry). To jakby wziąć serial MASH i pozbawić go humoru.
- Czy czytuje Pan książki z Gwiezdnych Wojen po polsku, które
tłumaczone były przez któregoś z innych tłumaczy, czy może raczej po
angielsku, a jeśli tak to jak często? (czy jest Pan na bieżąco)
Naturalnie, że czytuję. Na ogół na bieżąco, jeżeli akcja tych
książek wywiera wpływ na wydarzenia w tłumaczonych przeze mnie
powieściach. Staram się z nimi zapoznawać najszybciej jak mogę. Z
pozostałymi tłumaczeniami zapoznaję się z reguły dopiero gdy mam czas, na
przykład w czasie urlopu. Czytając je, zapisuję ważniejsze fakty, nazwy,
nazwiska, terminy i określenia, żeby później do nich szybko trafić.
Czasami także dodaję - wyłącznie na własny użytek - uwagi na temat
charakterystycznych cech przekładu, redakcji czy korekty, jeżeli podczas
czytania jakieś rzucą mi się w oczy. Staram się zbierać (z różnym
powodzeniem) wersje angielskojęzyczne, bo czasami porównuję w nich
oryginalne wyrażenia z ich tłumaczeniami dokonanymi przez inne osoby.
- Tłumaczył Pan również albumy do filmu Władca Pierścieni, przynajmniej w
części, jak Pan ocenia te tłumaczenia w porównianiu z Gwiezdnymi Wojnami?
Zdarzyło mi się raz przetłumaczyć pół albumu z "Drużyny
Pierścienia", a to za mało, żeby porównywać pozostałe tłumaczenia
z Gwiezdnymi Wojnami.
- Chyba najważniejsze moje pytanie dotyczy samego Amberu. Czy według Pana
dział zajmujący się Gwiezdnymi Wojnami w wydawnictwie jest dobrze
zorganizowany? Czy ma Pan kontakt z innymi tłumaczami, choć nawet
dostaje jakieś słowniczki, które pomagają w tłumaczeniu niektórych
zwrotów, czy jest to po prostu robione w ten sposób, że każdy z tłumaczy
robi wszystko na wolną rękę, i to właśnie od nich zależy czy nazewnictwo
będzie spójne, bądź nie?
Chyba żadne duże wydawnictwo publikujące co miesiąc tyle i tak
różnorodnych pozycji co Amber nie mogłoby sobie pozwolić na
oddelegowanie grupy osób wyłącznie do prac tylko nad jednym rodzajem
oferty wydawniczej. Niemniej mogę zapewnić, że kiedy tylko pojawia się
nowe tłumaczenie jakiejś pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny, pracownicy i
współpracownicy Amberu rzucaja się na nie niczym jastrzębionietoperze na
granitowego ślimaka. Poprawiają je i ulepszają, szlifują i polerują,
chłoszczą i głaszczą, żeby Czytelnicy otrzymali jak najlepszy produkt
końcowy.
Mało kto zdaje sobie sprawę z mrówczej pracy osób zajmujących się
redagowaniem, składem, korektą i dziesiątkami innych czynności
wykonywanych najczęściej przez kompetentnych ludzi, bez których udziału
żadna książka nie mogłaby się ukazać w ostatecznej postaci. Korzystając z
okazji, chciałbym tym wszystkim osobom podziękować za trud włożony w
przygotowanie do druku tłumaczonych przeze mnie książek.
Ale wracając do pytania. Tak, uważam, że Amber jest najlepiej
przygotowany do publikowania pozycji z cyklu Gwiezdne Wojny. Od jakiegoś
czasu wszystkie książki są redagowane przez jedną i tę samą osobę.
Podobnie sprawa wygląda z korektą. W Wydawnictwie istnieje lista
obowiązujących terminów, do których powinni się stosować wszyscy
tłumacze. Od czasu do czasu utrzymuję kontakt z jedną osobą tłumaczącą
Gwiezdne Wojny, zwłaszcza kiedy - jak w przypadku powieści z "Nowej Ery
Jedi" - pracujemy "na zakładkę".
- Czy tłumacząc "Polowanie na Bar Koodę" korzystał Pan z tłumaczenia
Egmontowskiego?
Naturalnie, że nie. To chyba widać po tłumaczeniu (mam nadzieję).
Do tej pory nawet nie wiedziałem o istnieniu przekładu egmontowskiego.
- Czy sam nadaje Pan Polskie tytuły książkom, czy robią to redaktorzy
z Amberu?
Na ogół nadaję sam, bo w zdecydowanej większości przypadków
tłumaczenie tytułu nie budzi wątpliwości. Od czasu do czasu jestem
proszony o przedstawienie kilku możliwych wersji jakiegoś tytułu, z
których później jest wybierana najlepsza. W dwóch czy trzech przypadkach
zasugerowałem zmianę tytułu na - moim zdaniem - lepiej odpowiadający
treści książki i moje sugestie zostały uwzględnione. Tylko raz, w
przypadku trzeciego tomu "Heretyka Mocy", zaproponowany przeze mnie
podtytuł został zmieniony.
- Czy odwiedza Pan czasem strony internetowe o Gwiezdnych Wojnach?
Z braku czasu tylko sporadycznie.
- Gdyby istniała zorganizowana grupa fanów pomagająca tłumaczom w
pracy, czy chciałby Pan z nią współpracować?
Miło byłoby móc się zwracać od czasu do czasu do kogoś w
sytuacjach, w któch mam wątpliwości, jak przetłumaczyć to i owo.
- Czytał Pan fanowski dział tłumaczeń?
Niestety, nie.
- Co Pan sądzi o tłumaczeniach Jerzego Łozińskiego?
Odpowiem jak w przypadku pytania piątego. Nie bardzo czuję się
upoważniony do oceny czyichkolwiek tłumaczeń, a prawdę mówiąc, znane mi
tłumaczenia p. Łozińskiego mógłbym policzyć na palcach jednej ręki.
Nawet nie musiałbym wielu odginać...
- Czy chciałby Pan być dla Star Wars tym, kim Skibniewska była dla Tolkiena?
Nie. Ambicja i pycha to uczucia pomagające w przechodzeniu na
ciemną stronę.
- Czy jest coś, co chciałby Pan zmienić w Gwiezdnych Wojnach, gdyby Pan
mógł?
Owszem, zmieniłbym to i owo. Po pierwsze, chyba jednak nie
uśmierciłbym Chewbaccy ani Anakina Solo. Po drugie, pozwoliłbym Nowej
Republice trochę częściej wygrywać z Yuuzhan Vongami. Po trzecie,
zmieniłbym tytuł "Spotkania na Mimban" na "Okruch wyobraźni".
- Czy uważa Pan, że historia Gwiezdnych Wojen powinna się wreszcie
skończyć, czy jest Pan za powstawaniem kolejnych książek i filmów?
Niech bym tylko spróbował powiedzieć, że opowiadam się za
zakończeniem! Musiałbym sie kryć przed fanami Gwiezdnych Wojen na Krańcu
Gwiazd w Sektorze Wspólnym (niektórzy twierdzą, że w Korporacyjnym). Po
pierwsze, uważam, że historia Gwiezdnych Wojen nie powinna mieć końca, a
po drugie, i tak bez względu na moją opinię będą nadal powstawały kolejne
pozycje, dopóki będą żyli fani i sympatycy, którzy będą się tego
domagali. To zwykłe prawo podaży i popytu.
- Tłumaczeniem której z książek aktualnie się Pan zajmuje, i czy ma
Pan jakieś plany, bądź nadzieję na kolejne tytuły?
Obecnie kończę pracę nad przekładem "Labiryntu zła". To powieść z
okresu Wojen Klonów, której akcja dzieje się trzy miesiące przed
wydarzeniami opisanymi w "Zemście Sithów". Nie mam żadnych planów
dotyczących następnych pozycji, czy to z cyklu Gwiezdne Wojny, czy też
czegoś innego.
- Czy chciałby Pan dodać coś od siebie na zakończenie wywiadu?
Rzeczywiście. Niedawno otrzymałem za pośrednictwem HoloNetu
mikroholocron Jedi. Podobno fani Gwiezdnych Wojen wyszperali go pod
podłogą pewnej lepianki na Dagobah, więc nie ulega wątpliwości, że ukrył
go tam krótko przed śmiercią Mistrz Yoda. Badając zawartość holocronu,
analitycy Nowej Republiki stwierdzili, że zawierał zaszyfrowane
przesłanie adresowane do osoby, która przetłumaczy najwięcej pozycji z
cyklu Gwiezdne Wojny. Niestety większa część przesłania uległa
nieodwracalnemu zniszczeniu, kiedy chatynkę przeszukiwali siepacze
Imperatora Palpatine'a, którzy dowiedzieli się o istnieniu kryjówki
Mistrza Yody z filmu "Imperium kontratakuje". Przeszukując chatę, badali
ściany, sklepienie i podłogę skanerami wysyłającymi potężne impulsy
elektromagnetyczne i prawdopodobnie to one spowodowały zniszczenie
zapisków Yody. Analitycy Wywiadu Nowej Republiki zdołali rozszyfrować
tylko pierwsze litery słów ostatniego zdania przesłania, jakie Mistrz
Yoda pragął skierować za moim pośrednictwem do wszystkich fanów
Gwiezdnych Wojen. Oto one: NMBZWW.
Zanim holocron się zdematerializował, pozostawiając w moim sejfie
tylko niezwykle wysokie stężenie midichlorianów (podobno drugie co do
wielkości w znanej części galaktyki), zdołano ustalić, że ostatnia litera
przesłania oznacza słowo WSZYSTKIMI.
Pojęcia nie mam, co mogą oznaczać pozostałe.
Dziękuję za poświęcenie nam Pańskiego czasu i udzielenie tego wywiadu.
|
|